Po co Merkel muzułmanie?

W krótkim czasie do Europy Zachodniej, głównie Niemiec, przyjechało około miliona przesiedleńców ze świata muzułmańskiego. Nie zrobili tego wbrew woli zarządców UE i Niemiec, a na wyraźne zaproszenie, zwłaszcza pani kanclerz Merkel. Przybysze ci sprawiają mnóstwo problemów wychowawczych i na pewno nie powoduje nimi chęć znalezienia pracy. 80% z nich to młodzi mężczyźni.

Wiele osób nie potrafi znaleźć odpowiedzi na zasadnicze pytanie: czy pani kanclerz postradała zmysły i przedkłada polityczną poprawność nad możliwość utraty pozycji lidera w sondażach? Rzecz jasna Niemcy, ponieważ są narodem praktycznym, sondaże, a nawet cały system demokratyczny, traktują wyłącznie w sposób utylitarny. Jakie więc mogą być dla Niemiec korzyści z przyjęcia dużej liczby klientów systemu socjalnego? Odpowiedź nasuwa się, jeśli przeanalizujemy dotychczasowe „osiągnięcia nowych Niemców”.

Ci mężczyźni w wieku reprodukcyjnym dokonali już wielu zniszczeń, aktów wandalizmu, przemocy seksualnej, a nawet morderstw. Rdzenni Niemcy natomiast po zniesieniu poboru do wojska w 2009 roku pokazali swą pacyfistyczną naturę, a około 20% tych, co chcą służyć w wojsku, do tego się nie nadaje z powodów głównie psychologicznych. Po II wojnie światowej Niemcy nie musiały łożyć na swoje bezpieczeństwo, gdyż mimo zakusów Rosji Sowieckiej opiekowali się nimi Amerykanie, tak więc całość profitów z gospodarki mogli nadal inwestować w rozwój i poprawę standardów życia. Amerykanie wprawdzie pobili III Rzeszę, ale paradoksalnie Niemcom dali wolność. Rosja Radziecka nadgryzła znacząco terytorium niemieckie i knuła, jak tu posunąć się dalej na zachód. Narodził się więc naturalny sojusz amerykańsko-niemiecki. W pewnym momencie Niemcy były postrzegane za oceanem jako najwartościowszy sojusznik – graniczący z blokiem sowieckim, czujący oddech Moskwy i już od lat 30. nietolerujący na swej scenie politycznej obcej agentury, czyli partii komunistycznych. W tym czasie we Włoszech i Francji komuniści działali z rozmachem, a Francja dystansowała się nawet od NATO. Po upadku Związku Radzieckiego akcje Niemiec poszły w górę. Odzyskali NRD wraz z zasobami archiwów wywiadu oraz bezpieki i mimo wpompowania w strefę poradziecką gigantycznych sum nadal są właścicielem najzasobniejszej sakiewki Unii Europejskiej. Zagrożenie militarne ze Wschodu znikło. Nadszedł więc czas na zrewidowanie relacji berlińsko-waszyngtońskich. Amerykanie z obrońcy i gwaranta stali się dla Niemiec zbędnym balastem, a balastu trzeba się pozbyć, by poszybować prawie do nieba.

W tym problem, że na terenie Niemiec są jeszcze bazy armii amerykańskiej, a te w każdej chwili można zaludnić wojakami, którzy od zakończenia II wojny światowej nie próżnują. Z ostatniego raportu wynika, że połowa niemieckich czołgów nie nadaje się do użytku. Skoro Niemcy mają wszystko oprócz armii, postanowili tę armię szybko sobie zorganizować, a muzułmańscy przesiedleńcy do roli pretorian nadają się doskonale. Kilkadziesiąt tysięcy legalnie przybyłych przepadło bez wieści i coś mi podpowiada, że już mierzą niemieckie mundury. Któż bardziej nadaje się do roli obrońców Europy (Niemiec) niż islamscy fanatycy od dziecka oswajani z bronią? Któż bardziej od nich nienawidzi „amerykańskich imperialistów na postronku Żydów”? Po upadku państwa islamskiego w syryjskich obozach wychowawczych znalazły się całe rzesze nastolatków pochodzących z rozbitej armii, w tym spora grupa rosyjskojęzycznych. Namówieni zostali w swoich ojczyznach przez werbowników. Jeden z byłych wojaków, trzynastoletni Czeczen, opowiadał w telewizji, że zdecydował się zaciągnąć do wojska zachęcony wizją pójścia do nieba, jeśli zginie w świętej wojnie. Ciekaw jestem, czy ktoś z Państwa zna nastolatka z polskiej rodziny katolickiej, który w ogóle wierzy w jakiekolwiek niebo i Boga, nie mówiąc o oddaniu za Niego życia. Przypuszczam, że większość naszych nastolatków, jeśli w ogóle bywa w kościele, to raczej z powodu odwiedzenia galerii handlowej po Mszy świętej. Jedyne, o co są w stanie stoczyć wojnę, to nowy model smartfona wymuszony na rodzicach awanturą.

Tak więc, bilansując zdolności bojowe Europejczyków (Polaków), wychodzimy na minus z mieszkańcami Bliskiego Wschodu i zapewne pani kanclerz doskonale zdawała sobie z tego sprawę, zapraszając uchodźców. Skoro Niemcom nie udało się zdobyć pozycji światowego lidera przy pomocy niebieskookich blondynów, to co im szkodzi spróbować z brunetami. Powstaje zasadnicze pytanie, po co?

UE jest na wszystkich odcinkach projektem martwym, tu już nie można sprzedać więcej samochodów i innych luksusów. Jeśli gospodarka Niemiec ma się rozwijać, musi zdobyć nowe rynki zbytu. Już na naszych oczach powstał sojusz Rosji, Chin i Niemiec. Chiny i Rosja jasno zdeklarowały plan globalizacji, ale swojej globalizacji. Rywalizacja z USA – gospodarcza Chin i polityczna Rosji – są widoczne gołym okiem. Niemcy od dawna kolaborują gospodarczo z Rosją, nawet mimo restrykcji za podgryzanie Ukrainy. Nowa oś Berlin-Moskwa-Pekin wskazująca swego wroga – USA Donalda Trumpa – jest układanką doskonale dopasowaną. Niemcy mają myśl techniczną, Rosja surowce, głównie energetyczne, a Chiny nieograniczone zdolności produkcyjne (po zbudowaniu Jedwabnego Szlaku również handlowe). Tak więc islamscy przybysze są narzędziem umożliwiającym odzyskanie przez Niemcy pełnej suwerenności, a to nieuchronnie doprowadzi do kolejnej wojny światowej, początkowo gospodarczej. Piłsudski już na początku lat 30. proponował Francuzom wojnę prewencyjną przeciw Niemcom, ale odmówili. Jak to się skończyło, wszyscy wiemy. Jeśli cywilizacja ma przetrwać, a przynajmniej nasze dzieci mają nie zaznać wojny i niewoli, trzeba dołożyć wszelkich starań, by USA trzymały na smyczy Niemcy, a polską polityką kierowali ludzie, którzy nie dopuszczą do ekspansji Jedwabnego Szlaku i zacieśniania relacji niemiecko-rosyjskich. Polska zawsze miała dwóch wrogów: Rosję i Niemcy. Już osiągnęliśmy spory sukces, nie zdając sobie z tego sprawy – pani Clinton przerżnęła wybory prezydenckie w USA i to dzięki głosom Polonii.

Wprawdzie zawsze miałem ostrożny stosunek do rozmaitych teorii spiskowych, ale to, co przedstawiam państwu, ma już pokrycie w faktach i niestety obawiam się, że mam rację.

Marian Kowalski